czwartek, 21 marca 2013

Rozdział 4

         Kolejny dzień. Kolejne lekcje. Kolejne godziny spędzone w lesie przy moim murze. Od kiedy Christine wróciła znów są kolejne kłótnie rodziców. Nie tak często jak wcześniej, ale jest ich dużo. Nie rozumiem w jaki sposób tata jej wybaczył. Przecież ona go zdradzała, wkradła się do naszego domu.
Mam nadzieję, że niedługo się wyprowadzi i już nigdy nie wróci. Wiem, że to zaboli tatę, ale w końcu zrozumie.
Budzę się na dźwięk budzika. Nikt mnie nie obudził. Dziwne. Wychodzę z pokoju i nikogo nie słyszę. Idę do sypialni rodziców, która jest obok mojego pokoju. Otwieram drzwi i nikogo nie widzę. Schodzę do kuchni. Biorę chleb tostowy i robię tosty. Po zjedzeniu wkładam talerz do zlewu i idę na górę po ubrania.
Ubieram się dzisiaj w szorty z pozdzieranymi kieszonkami, szarą bluzkę z pacyfką do tego okulary przeciwsłoneczne i czarne conversy. Nakładam jeszcze biały wisior i wychodzę szkoły. Zamykam drzwi i robię krok w przód. Podnoszę głowę i widzę Phil'a.
- Co ty tu robisz?
- Pomyślałem, że może byśmy poszli razem do szkoły.
- No dobra.
- Jutro wycieczka klasowa do Paryża.
- Wiem. Fajnie, że pani nas zabiera tak daleko na tydzień.
- No, tak.
- Byłeś kiedyś w Paryżu?
- Nie. To dopiero mój pierwszy wyjazd za granicę.
- Mój też. Zawsze chciałam zobaczyć Wieżę Eiffela.
- Ja też. Jeszcze chciałam zobaczyć Luwr, ale to nie jest w programie.
- Jak będziemy mieli czas dla siebie można się tam wybrać.
- No tak.
Nasza rozmowa jest dziwna. Rozmawiamy o tym co będzie i nie wiemy, czy się zdarzy.
Przy Phil'u słowa same mi się nabierają. Co nie zdarza mi się często. Właściwie nigdy mi się nie zdarzyło. 
Dochodzimy do szkoły. Idę do szafki i biorę potrzebne rzeczy na lekcje z panią Hedwig.
Właściwie nic nie muszę brać. Pani wybiera osoby, które będą reprezentować naszą szkołę w Olimpiadzie Matematycznej. Jakby nie mogła brać z innej klasy, ale i tak mnie nie weźmie. Jestem jedną z najgorszych uczennic. Dzwoni dzwonek i idę pod klasę.
- Dobrze. Dzisiaj wybieram uczestników do Olimpiady Matematycznej. No to tak. Pan Dick Butthead.
Wiedziałam, że go weźmie. Prymus. Same szóstki z matmy. Przynajmniej coś umie.
- Następnie. Abigail Greese, Joe Simmons, Curtis Davidson oraz panna Vivien Brown.
Podniosłam gwałtownie głowę. Nie mogłam uwierzyć. Ja? Na Odysei? Nie umiem trygonometrii, co jest wiedzą podstawową na Olimpiadzie. No świetnie.
- Może to nauczy cię się uczyć.
- No nie wiem. A jeżeli okazałoby się, że akurat w tym dniu jestem chora?
- Jeżeli tak by się stało, to za wagary, które pewnie planujesz zostaniesz zawieszona.
- Już zapytać nie wolno. - powiedziałam szeptem.
Koniec lekcji. Godzina lunchu, a po niej Kolejna jest z McFlein'em. Biorę to co zawsze i siadam przy moim stoliku. Patrzę na ławkę, przy której siedzi Phil. On przynajmniej umie się z kimś zaprzyjaźnić. Ma kolegów, z którymi może pożartować, porozmawiać. A ja? Sama. Zauważam tam też Mick'a Moulton'a. To ten nowy. Widać, że umie znaleźć kolegów. Biorę burgera i zaczynam go jeść.
Kiedy kończę odnoszę tacę i idę do szafki. Kiedy ją zamykam widzę twarz Phil'a.
- Aaa. - wrzeszczę.
- Spokojnie to tylko ja. Nie żaden potwór z kreskówek.
- Sory. Wystraszyłam się.
- Spoko. Chcesz się gdzieś przejść po szkole?
- Nie mogę. Szanowna pani Hedwig wzięła mnie do Olimpiady Matematycznej i muszę zakuwać.
- Sory za to, ale ty? Na Olimpiadzie?
- Tak. Też się zdziwiłam i nawet pani Hedwig się zorientowała, że chcę sobie zaplanować wagary.
- Przechlapane. A kiedy ona jest?
- Chyba 22 marca.
- To jeszcze dużo czasu. Pół roku.
- Wiem, ale wkuć cały rok matmy w pół roku to cud.
- Fakt. - Słyszę odgłos dzwonka.
- Odprowadzę cię.
- Lepiej nie. Spóźnisz się na lekcję.
- Trudno.
- Naprawdę nie. Nie chcę, żebyś się spóźnił. Wiesz jaka jest Chope.
- Ok, ok.
Szybko biegnę, żeby się nie spóźnić. Mam nadzieję, że się uda. McFlein nienawidzi jak się spóźniam. Chyba tylko mi daje uwagi. Szybko biegnę i widzę już zamykające się drzwi. Przyspieszam i łapię je w ostatniej chwili.
- Było blisko panno Brown.
Dlaczego on się tak na mnie uwziął? Jak inni się spóźniają to tylko mówi to swoje "Jeszcze raz i będzie uwaga". Raz jeden chłopak spóźnił się 5 razy z rzędu i nic. A u mnie jest już chyba z 10 tych jego uwag.
Nic nie mówiąc idę do swojej ławki z kwaśną miną i siadam. Nienawidzę lekcji z McFlein'em. Są okropne. Ciągle tylko ględzi, że trzeba wszystko zapamiętać, bo na następnej lekcji będzie kartkówka, której nigdy nie ma. Nigdy nie słucham tych jego opowiadań na temat tej historii. Nie rozumiem po co mi ona. I tak chcę iść do Goldsmith (college artystyczne). Jeżeli chcę iść na studia artystyczne to po co mi historia? Ta wiedza jest zbędna. Kiedy słyszę dzwonek zabieram rzeczy jak najwolniej umiem, żeby wnerwić McFlein'a.
Nie lubię patrzeć na tę jego głowę pełną zmarszczek. Jego policzki są jak u buldoga.
Idę na stołówkę i biorę to co zawsze. Siadam przy stoliku i jem. Zauważam, że ktoś obok mnie siada.
- Phil. - myślę i miałam rację, ale tym razem nie jest sam.
- Hej.
- Cześć - mówię i spoglądam na chłopaka, który przyszedł z Phil'em.
- To jest Mick Moulton. Mick to jest Vivien Brown.
- Wiem, wiem. Chodzimy razem do klasy. - mówi.
- Na poważnie? Nie mówiłeś.
- No, bo.... Jakoś tak wyszło.
Zaczynam jeść cheeseburgera. Czuję spojrzenia Mick'a i Phil'a.
- Dlaczego się patrzycie?
- Nie, nic.
- Okeej. - mówiąc to biorę ostatniego gryza i zaczynam pić sok.
- Co teraz mamy? - pytam Mick'a.
- Ymm. Chyba historię.
- Historia była przed chwilą. Właśnie dlaczego ciebie nie było?
- Po co mi łażenie na to, jeżeli to mi w niczym nie pomoże w życiu. No chyba, że chcę być nauczycielem   historii, a że nie chcę to...
- Dokładnie. Ja myślę tak samo.
- No w końcu ktoś zdrowo myślący.
- No to co jest po historii?
- Nie wiem. Może matma.
- No. Dzięki.
Słyszę głos dzwonka. Szybko biorę tacę i odchodzę.
- To cześć.
- Pa! - słyszę już w tłumie.
Znów się spóźnię. Szybko biegnę do szafki i biorę potrzebne książki. Zamykam ją i zaczynam pędzić w stronę klasy. Dzisiaj to ja się nabiegam. Dobiegam i widzę zamknięte drzwi od klasy. Podbiegam i ciągnę za klamkę.
- Spóźniona. Dzisiaj jeszcze odpuszczam telefon do rodziców, ale jak choć raz się jeszcze spóźnisz na moją lekcję to się nie zawaham.
Jaka flądra. Nie wierzę. Mogłaby odpuścić. Wchodzę do klasy i oddaję pracę domową. Pewnie i tak mam źle. W ogóle nie rozumiem trygonometrii. Kto to wymyślił?
Każda minuta spędzona w tej klasie, z tą panią, w tej duszności sprawia, że jeszcze bardziej chce mi się spać i najchętniej bym stąd uciekła.
Dzwonek. Nareszcie. Mogę stąd wyjść i wracać do domu.
- Vivien, zostań na chwilę.
Idę w stronę Hedwig znudzona i zaspana.
- Słucham?
- Mam nadzieję, że przygotowujesz się do Olimpiady Matematycznej.
- Tak. Próbuję się wszystkiego nauczyć.
- Mam też wielką nadzieję, że weźmiesz udział i wygramy.
Wychodzę nie odpowiadając.
Wnerwiająca baba. - myślę.
Wychodzę ze szkoły i idę do domu. Kiedy już się zbliżam widzę zapalone światło w domu. Chyba rodzice wrócili.
Naciskam klamkę i wchodzę do domu. Idę do kuchni gdzie widziałam oświetlenie, ale nikogo nie widzę. Okrążam wszystkie pomieszczenia w domu, ale nikogo nie ma. Dziwne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz