poniedziałek, 25 lutego 2013

Rozdział 2

          W końcu weekend! Myślałam, że nigdy go nie będzie. Po zjedzeniu śniadania i ubraniu się idę do lasu. W czasie drogi czuję się spragniona, więc zachodzę do pobliskiego sklepu i kupuję wodę. Kiedy już jestem u celu, siadam na murze i wpatruję się w korony wszystkich drzew.
Od kiedy znalazłam to miejsce, od 3 lat zastanawiało mnie ile lat ono ma. Kiedy szukałam czegoś charakterystycznego nic nie było. Jedynie sucha trawa i mech. Dla mnie to miejsce jest wyjątkowe. Tylko tutaj potrafię się wyżalić, płakać i uśmiechać. W domu nie jest to możliwe, a w szkole tym bardziej. Zero przyjaciół i chłopaka. Szczerze, mi to pasuje. Jestem teraz przeszczęśliwa. Zero problemów, ani komplikacji.
Włączam mp3. Słucham McFly - The Heart Never Lies. Ta piosenka potrafi wyciszyć. Kiedy jej słucham o niczym nie myślę. Leżę i wpatruję się w niebo. Po 3 ewentualnie 4 godzinach wstaję i idę do mojej ulubionej kawiarni. Zamawiam oczywiście Romano i siadam. Kiedy podają mi kawę zwracam uwagę na kelnera. Przypomina mi kogoś. Chłopak stawia mi kawę.
- Jeszcze coś podać? - pyta.
- Nie, dziękuję.
Odchodzi z uśmiechem. Skąd ja go znam? Chłopak o brązowych włosach. Wysoki i dobrze zbudowany. Nie wiem. Po wypiciu kawy wychodzę i wolnym krokiem zbliżam się do parku. W parku siadam na jednej z ławek i patrzę na staw. Rozmyślam o różnych sprawach. Właściwie to o niczym. Siedzę i patrzę. W jednym momencie czuję, że ktoś siada obok mnie.
- Dobra kawa?
Odwracam się w jego stronę i widzę Phil'a. Nie myślałam, że jeszcze raz go spotkam.
- Skąd wiesz, że ją piłam?
- Sam ci ją podałem.
- Pracujesz tam?
- Tak jakby.
- Dlaczego tak jakby?
- Przez 2 tygodnie za brata, bo nie mają nikogo na zastępstwo.
- Aha.
Zapada cisza. Przez kilka minut nic do siebie nie mówimy. Siedzimy i oboje wpatrujemy się w staw.
W końcu przerywam tą niezręczną ciszę.
- Może się spotkamy?
- Właśnie jesteśmy na spotkaniu.
- No. Racja. W każdym razie może chciałbyś do mnie wpaść?
- No okej. To chodźmy.
W czasie drogi też się do siebie nie odzywamy. Nie mam odwagi znów się odezwać, zwłaszcza nie mam o czym. Nigdy z nikim nie rozmawiałam. Zawsze byłam sama i nie musiałam nic mówić.
Dziwnie się czuję. Phil to moja pierwsza osoba, którą wpuszczam do domu. Nikt nigdy u mnie nie był.
- Gdzie mieszkasz? pyta Phil.
Ciekawe, czy w ogóle mnie lubi. Może się nade mną lituje, żebym nie była sama, a uważa, że jestem nudna i dziwna.
- Halo.
- Co? Sorki.
- Gdzie mieszkasz? - mówi, a zarazem chichocze.
- Na Tottenham Court Road.
- Aha. Kawałek drogi stąd.
- No, tak.
Znów zapada cisza. Ciągle się powtarza. Wchodzimy do domu. Nie jest najpiękniejszy, ale wygodny. Taty nie ma, a mama.... Mam nadzieję, że nigdy więcej się tu nie pokarze. Mam jej dość.
- A ty gdzie mieszkasz? - pytam.
- Właściwie....
- Co?
- Właściwie nie mam domu. Mieszkam teraz u chorej ciotki.
- Dlaczego?
- Rodzice wzięli rozwód. Przypisali mi tatę. Od rozwodu ojciec pije bez przerwy.
- Ohh. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Właściwie nie masz za co.
Wchodzimy do mojego pokoju i widzę matkę grzebiącą w moich rzeczach.
- Co ty tu robisz?! - krzyczę.
Christine bezczelnie się śmieje i podchodzi do mnie z nożyczkami. Co to ma być? Boję się, więc szybko się cofam. Widzę jej ranę na ręce. Widać nawet nie odważyła się pójść do lekarza.
- Wypier*alaj z mojego domu! - krzyczę.
Szarpię się z nią, a ta się śmieje. Phil odpycha mnie i bierze za nadgarstek matkę. Wyprowadza ją z mieszkania i zamyka zamkiem drzwi. Christine jeszcze próbuje się tu dostać waląc w drzwi i szarpiąc klamkę.
- Dzięki.
- Nie ma za co. A w ogóle co się stało?
- Wiesz, nie mam ochoty o tym rozmawiać. Znaczy, jeszcze nie teraz.
Phil zbliża się do mnie i przytula. To jest bardzo przyjemne, czuć ciepło i troskliwość człowieka. Czuję,że po policzku spływa mi jedna łza, a po niej droga. Zaczynam płakać. Phil głaszcze mnie po głowie i przytula jeszcze mocniej. To jest chwila, którą zapamiętam do końca życia. Jego zapach i czułość. Jego ciepło. To jest czego potrzebowałam najbardziej. Przyjaciela, który mnie wesprze i pomorze. Phil chce mnie puścić, ale ja na to nie pozwalam. Trzymam go i nie chcę puścić. Chciałabym przytulać go godzinami. Ta chwila jest najpiękniejsza. W końcu się od niego odrywam.
Kiedy go puszczam widzę jego uśmiech. Jest piękny. Czerwone policzki. Czuję, że moje też się nagrzewają. Sama z siebie się uśmiecham. Siadam na łóżku, a Phil zaraz po mnie. Zawstydziła mnie ta sytuacja, ale była najpiękniejszą z wszystkich. Jestem przeszczęśliwa, że mam takiego przyjaciela.
Niezręczna cisza znów powraca. Siedzimy i patrzymy się w ścianę na przeciwko nas.     
Spoglądam na Phil'a. Siedzi i nic nie mówi. To dla niego też nowość?
- Gdzie byłeś przed przeprowadzeniem się tutaj? - pytam.
- Mieszkałem w Shiplake. Ojciec pewnie nawet się nie zorientował. Pewnie pije teraz swoje piwo i    ogląda telewizję. Nie zadzwonił. Listu też nie wysłał. Cały on!
- Aha. Przykro mi.
- Nie musi być. Mi nie jest przykro. Nich tam siedzi sam ze swoim piwem, jak go syn nie obchodzi.
- Chcesz może coś do picia lub jedzenia?
Nie słyszę odpowiedzi. Widzę tylko chłopaka, który nienawidzi swojej rodziny. Złość, która do niego przypłynęła okazuje się bardzo widoczna. Idę po wodę i robię tosty. Phil siedzi w tym czasie na kanapie i czasami zerka na mnie. Po 15 minutach przychodzę z dwiema szklankami wody i czterema tostami. Przy okazji z brudną bluzką od ketchupu i mokrymi spodniami od wody.
Phil patrzy na mnie i zaczyna się śmiać.
- No co?
- Nie ważne. - mówi z jeszcze wielkim uśmiechem na twarzy. Złość, która go ogarnęła gwałtownie zeszła. Był teraz wyluzowany i wesoły. Do końca dnia żartowaliśmy i opowiadaliśmy o sobie. Te godziny minęły bardzo szybko.
- No dobra. Będę się już zbierał.
- No okej. - odpowiadam i zanoszę wszystkie talerze do kuchni.
Phil w tym czasie się ubiera.
- No to.... cześć.
- Cześć.
No i wyszedł. Nie myślałam, że polubię kogoś jedynie po dwóch spotkaniach. Właściwie trzech, ale dla mnie ten w kawiarence się nie liczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz