niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział I

        Budzę się przez kłótnię rodziców. Nie wiem, czy to się kiedyś skończy. Wstaję z łóżka i biorę z krzesła ubrania. Idę w stronę łazienki jeszcze nieprzytomna i zaspała. Mam opuchnięte oczy i suche usta. Myję twarz i ogarniam włosy.  W końcu ubieram się w dżinsy, T-shirt i marynarkę. Schodzę do kuchni, gdzie rodzice nadal się kłócą. Nie przeszkadzając im robię sobie tosty. Kiedy już skończyłam jeść, borę torbę do szkoły i wychodzę.
W szkole jak zwykle te same osoby. Codziennie ten sam widok i te same nudy.
Nienawidzę godziny lanczu. Jak zwykle biorę cheeseburgera i frytki. Do tego jeszcze sok pomarańczowy i siadam przy małym stole dla dwóch osób. Biorę cheeseburgera w ręce i spada mi na spodnie.
- Kurde! - krzyczę i wszyscy patrzą się na mnie.
- Bułki z prądem jadłaś?
- O głupoto, bądź pozdrowiona.
Słyszę głupie teksty i śmiechy. Zaczynam się czerwienić. Moje spodnie są w opłakanym stanie. Uciekam stamtąd i szybko biegnę do łazienki. Biorę papier i chcę zmyć plamę po musztardzie i ketchupie, ale nie chce zejść. Nie chcę się zrywać z lekcji, bo jeszcze jedne wagary i będę zawieszona. Dzwonię do mamy, ale nie odbiera. Pewnie jak zwykle ma romans z jakimś nowym kolesiem.
Dowiedziałam się o tych romansach kiedy była moja pierwsza zrywka z lekcji, jakieś 1,5 roku temu. Właśnie dochodziłam do mojej ulubionej kawiarni Caffe Prego. Weszłam od niej i zamówiłam moją ulubioną kawę. Romano. Kiedy kończyłam pić i miałam się już zbierać zobaczyłam w oknie mamę z jakimś nieznajomym mężczyzną. Wyszłam z kawiarni i spojrzałam w stronę mamy. Nie myślałam, ze jest do tego zdolna, ale jej siedzenie po godzinach w pracy wszystko wyjaśnia. Codziennie wyjaśnia, ze szefowa kazała jej zostać 3 - 4 godziny dłużej, a pewnie umawia się ze swoimi kochasiami. Widząc to od razu poszłam w stronę domu. Już wolałam nie wpakować się w kłótnie z mamą.
Mama nie odbiera, tak jak tata, więc niestety wychodzę ze szkoły. Idę w stronę lasu. Jest to moje ulubione miejsce kiedy mam zły humor. Wchodzę w las i tam jest mój mur. Dochodzę do jego samego końca. Jest on dosyć długi.
W lesie w pewnym momencie droga się urywa i są setki drzew. Za drzewami kryje się mur. Nie wiem skąd on się wziął. Jeżeli skoczyłam bym z końca wpadła bym w przepaść. Jest stary i już zarośnięty. Uwielbiam tutaj przebywać. Mogę płakać, śmiać się i wiem, że nikt mnie nie usłyszy. Każda godzina spędzona tutaj jest jak sekunda.
Kiedy widzę, że już się ściemnia patrzę na zegarek. Jest 20:40. Nie chcę stąd iść, ale też nie chcę mieć awantury w domu, więc wstaję otrzepuję się z brudu i idę w stronę domu.
Kiedy jestem przy drzwiach słyszę krzyki i płacz mamy. Wchodzę i widzę zbity dzbanek, a meble w mieszkaniu są porozwalane. Mama jest w sypialni i ma rękę całą we krwi, a tata w kuchni i ręce ma założone dookoła głowy. Ciekawe co się stało. Idę w stronę kuchni, biorę szklankę i nalewam do niej wody. Siadam naprzeciwko taty.
- Co się tutaj stało?
- Dzisiaj kiedy wracałem z pracy zaszedłem do sklepu. Wychodząc zobaczyłem kobietę z mężczyzną. Na początku nie wydawało mi się to dziwne, ale kiedy się przyjrzałem zdałem sobie sprawę, że jest to Christine. Podbiegłem i zacząłem szarpać mężczyzną. Nie wiem dlaczego, ale nie byłem zły, raczej smutny i rozżalony. Christine próbowała nas odciągnąć, ale nie dawała rady. W końcu przybiegło dwóch policjantów i nas rozdzielili. Szybko pobiegłem do domu, a Christine dopiero po 40 minutach doszła tutaj. Zaczęliśmy się kłó....
- Okej, okej. Już rozumiem. Nie musisz dalej mówić. Widzę co się stało.
- Przynajmniej ty jesteś grzeczną i rozsądną dziewczynką. A właśnie jak było w szkole.
- No to tak. Podczas lunchu niechcący mój burger spadł mi na spodnie. Wszyscy zaczęli się śmiać, a ja pobiegłam do łazienki. Nie chciało się zmyć, więc zerwałam się z lekcji.
- Vivien, wiesz przecież, że mogą cię zawiesić.
- Wiem, wiem.
Wychodzę z kuchni i idę w stronę pokoju. W drodze patrzę na Christine. Nie wiem, czy jeszcze w ogóle dam radę do niej mówić mamo. Patrząc na nią widzę jej opuchnięte dłonie od płaczu i całą rękę we krwi. Właściwie to jak na nią patrzę to mi się wszystkiego odechciewa. Widzę, że myśli, że jest niewinna i wszyscy powinni ją przepraszać. Dla mnie to ona powinna przepraszać nas. To wszystko przez nią. Ona wszystko zniszczyła. Mam ochotę wyjść i nie odzywać się do nikogo.
Kładę się na łóżku i patrzę w sufit. Każda sekunda jest nudna i bez sensu. W końcu zasypiam.

***

Kolejny ranek jest inny. Budzi mnie tata spokojnym głosem.
- Wstawaj, Vivien.
Otwieram oczy i patrzę na zegarek. Jest 6:30. Wstaję i schodzę do kuchni. Jak co dzień robię tosty i je zjadam. Dzisiaj wyjątkowo wszystko idzie mi znacznie wolniej. Mamy nie ma. Nie wiem gdzie jest i w sumie mnie to nie obchodzi. Jest wszystko posprzątane i czyste. Wracam na górę i wchodzę do łazienki. Obmywam twarz i związuję włosy w wysoki kucyk.
Ubieram się w dżinsy, biały t-shirt, brązowy sweter i vans'y. Wychodząc spoglądam na zegarek i widzę, że jest 7:55. Szybko biorę torbę w ręce i zaczynam biec w stronę szkoły. Tuż przy szkole przewracam się. Zdaję mi się, że ktoś na mnie wpadł, ale kiedy podnoszę głowę nikogo nie widzę. Wstaję i otrząsam się z piachu. Odwracając się ku szkole widzę zamykające się drzwi budynku. Znów zaczynam biec. Dopiero przy klasie zauważam ranę na kolanie i płynącą z niego krew.
- Przynajmniej nie muszę tam wchodzić - myślę.
Idę do pielęgniarki. Wchodzę na schody i czuję okropny ból w nodze. Podnoszę ją i próbuję skakać. Czuję się jak inwalida. W końcu dochodzę do gabinetu.
- Mam nadzieję, jest w środku ta baba, bo jeżeli nie to.... -
Wolę nie kończyć zdania widząc pielęgniarkę przy toalecie wpatrującą się we mnie.
Kobieta, a dokładniej Frances zaczęła iść w moją stronę. Ma na sobie swoje białe spodnie i długą narzutę jak to mają lekarze. Codziennie widzę, że nosi kapcie. Nie jest za młoda. Ma na oko z 60 lat.
Przechodzi obok mnie i otwiera drzwi od gabinetu. Wchodzę razem z nią.
- Co się stało?
Pyta mnie jakby nie widziała, że mam dużą ranę na kolanie.
- Przewróciłam się w drodze do szkoły.
- Aha. Połóż się i wyprostuj nogę.
Bierze z biurka bandaż z wodą utlenioną. Podchodzi do mnie i leje tą wodę utlenioną na moją ranę. Piecze. Kiedy swoim wacikiem wyciera ją jeszcze bardziej boli. Nie wiem, czy ona wie, ale mogłaby być trochę bardziej delikatna. Zawija bandaż na moją nogę i znów wraca do biurka.
- Jak się nazywasz?
- Vivien Brown.
- No dobrze. Idź już.
- Do widzenia. - mówię nie słysząc odpowiedzi. Od nas oczekują kultury, ale sami nie są kulturalni.
Idąc do klasy czuję okropny ból. Wchodząc czuję wzrok wszystkich w sali.
- Dlaczego się spóźniłaś? - pyta mnie Pani Hedwig.
- Byłam u pielęgniarki, żeby mi zabandażowała kolano.
- No dobrze. Siadaj.
Nic nie mówiąc siadam na swoim miejscu. Lekcja trwa coraz dłużej. Kiedy dzwoni dzwonek wszyscy się zrywają, żeby zdążyć na lunch. Ja oczywiście wychodzę ostatnia.
Idę w stronę stołówki. Znów biorę cheeseburgera, frytki i sok pomarańczowy.
Siadam przy stoliku dwuosobowym i zaczynam jeść. Nagle patrzę, że ktoś się do mnie przysiada.
Spoglądam w górę i widzę jakiegoś chłopaka, który wpatruje się we mnie.
- Mogę się dosiąść?
- Jasne.
- Przepraszam, że na ciebie wpadłem.
- Spoko. Nic się nie stało.
Patrzę na niego. Ma brązowe, krótkie włosy. Oczy duże i niebieskie. Koszulkę ma czarną z dużym napisem ROCK.
- Jak się nazywasz? - pyta.
Ja nie odpowiadam i nadal się w niego wpatruję.
- Halo!
- Co? Sory.
- Jak się nazywasz?
- Vivien.
- Aha. Ja jestem Phil.
 

1 komentarz: