niedziela, 20 października 2013

Rozdział 12

        Po tej 'opowieści' mam wielkie wątpliwości co do tej Larysy. W końcu ona chodziła z obydwoma albo któryś z nich mnie okłamuje. 
      Teraz nie mam jak pogadać z Phil'em. Pokłóciliśmy się, a raczej ja się pokłóciłam. Muszę to z nim wyjaśnić. Tyle, że to jeszcze nie teraz. Jutro pracuje w kawiarence to się tam wybiorę. 
      Idziemy z John'em do końca parku i się rozłączamy. Biorę do ręki słuchawki i wkładam je w uszy. Słucham Passenger - Things That Stop You Dreaming. Bardzo lubię tą piosenkę jak wiele innych. Mam teraz tyle do zrobienia. A zwłaszcza mam nadzieję, że 
Phil mi wybaczy to, że na niego nakrzyczałam. Wiem, że grzebał mi w komórce, ale zazdrość robi swoje. Jutro pójdę do kawiarenki i wszystko sobie wyjaśnimy. TAK. Właśnie tak będzie. Znaczy... Mam nadzieję. 
        Idę do domu. Jest wieczór. Pusto na drodze, choć idę na głównej. Wszystko wydaje się inne. Dużo czasu nie spędzam w moim domu. Nie lubię tego miejsca, a to wszystko przez moich rodziców. Nie wiem czy to matki czy ojca wina, ale wiem, że nigdy im nie wybaczę tego co zrobili. Wyjechali na kilka miesięcy, zostawili i wrócili z policją, a teraz siedzą w areszcie czekając na proces, który ma być w kwietniu. Jest luty, więc jeszcze 2 miesiące. Byliśmy taką rozbawioną rodziną, wydającą się na najlepszą. Myślałam, że zawsze tak będzie. 
    Jestem przy moim domu. Zaniedbywałam go przez ten czas. Wchodzę i wieszam kurtkę na wieszak. Nie słyszę żadnych dźwięków jak kiedyś. Żarówki się nie świecą, więc biorę świecę i zapalam ją zapalniczką. Idę do kuchni i odkładam świecę na blat obok lodówki. Zaglądam do niej. W brzuchu mi burczy. Od rana nic nie jadłam. 
Zgniły ser i przeterminowany jogurt, więc z kolacji nici. Nie mam pieniędzy na jedzenie,a kto mnie przyjmie do pracy z rodzicami w  areszcie. Nie ma szans na nic. 
      Idę na górę i przebieram się w piżamę. Można to tak nazwać. Zwykła za duża na mnie koszulka. A piżamy są już brudne, a nie mam proszku do prania. Schodzę na dół i kładę się na kanapę. Biorę koc i przykrywam się nim. Zamykam oczy, ale wyrywa mnie głośne trzaśnięcie z podwórka. Czując senność sama z siebie zasypiam po kilku minutach. 

***

      Budzę się około godziny 13. Nie ruszam się przez 20 minut, aż w końcu zmuszam się do wstania. Podnoszę się i zdejmuje z siebie koc. Idę zaspana do lodówki. Oczywiście zapomniałam, że nic w niej nie ma. Zamykam ją i idę na górę po ubrania. Ubieram się w ubrania, które miałam wczoraj. Dresy i zwykłą białą bluzkę. 
      Miałam zamiar dzisiaj iść do kawiarenki, więc wychodzę z domu i idę w jej stronę. Ulica jest dzisiaj bardzo ruchliwa. Może dlatego, że jest sobota. Przez ostatni miesiąc nie byłam w szkole. W sumie Phil też nie, więc nie jestem sama. Skręcam na Baker Street i zaraz wchodzę do Caffe Prego. 
       Jest dużo wolnych miejsc, więc siadam najbliżej kasy.
- Co podać?
Słyszę głos. To nie jest Phil. Może już nie pracuje, bo jego brat wrócił.
- Dzień dobry. - mówię, widząc ciemnowłosego chłopaka. Wygląda na około 25 lat. - Poproszę Romano. - robi pierwszy krok w przód, jednak nie pozwalam mu pójść. - Przepraszam! Jest może Phil Lanter? - mówię z lekkim wstydem.
- A pani to kto?
- Jego przyjaciółka. Chodzę razem z nim do Holloway Secondary School. - siada naprzeciwko mnie. 
- Ty to Vivien? 
- Tak...
- Phil dużo o tobie opowiadał. Już nie pracuje. Wrócił jego brat, a on tylko go zastępował przez długi czas. Miały to być tylko 2 tygodnie, ale przedłużyło się do 2 miesięcy, chociaż nie przychodził przez ten czas. Był tylko 2 razy.  
- A może wiesz co dzisiaj się z nim dzieje, bo dzwoniłam, a nie odbierał?
- Zawołam jego brata. Ja nic nie wiem. - mówi i wraca do kuchni. Słyszę stamtąd "Carl przyjaciółka Phil'a do ciebie!", a zaraz po tym widzę chłopaka z czarnymi lokami. Idzie w moją stronę ocierając szmatką swoje ręce. Siada przy mnie.
- Tak, więc? 
- Ymm.. Cześć. Jestem Vivien. Czy może wiesz co się stało z Phil'em? Nie odbiera... 
- Widzieliśmy się kilka tygodni temu na ulicy. Chyba nawet mnie nie rozpoznał. Żadnego cześć, żadnego przywitania. Nawet nie spojrzał. Nawet nie zauważył, że jego brat idzie. Przeprowadziłem się tutaj około 2 lata temu. Pewnie Phil nic tobie nie mówił. Tylko tyle, że za mnie pracuje... Ciekawy jestem czy wie, że żyje. W końcu jesteśmy braćmi, a w ogóle ze sobą nie rozmawiamy... - słysząc jego głos czuję się tak jakbym była winna. Jednocześnie brzmi jakby płakał. - Wczoraj... Kiedy szedł przez ulicę nie zauważył samochodu... No i ter.. - mówi przez łzy. Nie wiem co robić.
- Już dobrze... Dzięki. Na pewno jest z nim dobrze.
- Jest w szpitalu. Jego stan jest ciężki. Byłem tam.. Widziałem go... - mówi i wraca już do kuchni jak najszybciej. 
      Wychodzę stamtąd nie czekając na kawę i szybko idę do szpitala. Skrótami będzie szybciej. Zaczynam biec. Mam 5 przecznic do przebiegnięcia. 
        Dobiegam cała zadyszana. Podchodzę do jednej z pielęgniarki
- Wie pani gdzie jest Phil Lanter? - mówię i sama nie rozumiem co mówię. Pielęgniarka mnie mija i idzie dalej. Podchodzę do lekarza już trochę uspokojona.
- Gdzie jest Phil Lanter? - nic nie mówiąc wskazał palcem okienko z napisem "Zapisy". Podbiegam tam i zadaję takie same pytania co do poprzednich dwóch osób.
- Sala 58, ale teraz przechodzi operację. - mówi spokojnym głosem jakby to była zwykła sprawa. Szybko biegnę trzy piętra wyżej. Zatrzymuje się przy sali 58. Patrzę przez szybę, ale tam nikogo nie ma. Siadam na krześle i czekam. Po chwili przechodzi obok mnie lekarz z rozpiską. Widzę tam napis "Lanter". 
- Przepraszam! - mówię głośniej. 
- Tak?
- Pan operował Phil'a Lanter'a? 
- A kim pani jest?
- Bliską przyjaciółką. 
- Dobrze, ale proszę wejść do mojego gabinetu.
Idę za lekarzem. Wchodzę do jego gabinetu. Widząc jego góry papierów można stwierdzić, że ma dużo pracy. 
- Nie mogę informować osób obcych, jednak wiem, że Phi nie ma kontaktu z rodziną. Jedyna ciocia umarła mu 3 dni temu, więc chłopak jest załamany. 
- Jak to jego ciocia umarła?
- Miała zawał, ale za późno wezwano ambulans i niestety nic nie można było zrobić. 
- Nic mi nie mówił.. 
- A z Phil'em też nie jest najlepiej. Został potrącony, a potem samochód przygniótł go do znaku drogowego. Jest w bardzo ciężkim stanie. Ma połamane żebra i niestety musieliśmy amputować mu rękę. A wszystko było na Tottenham Court Road. Za późno wezwano pomoc. Dopiero około 8:00. - słysząc to z oczu zaczynają mi lecieć ciurkiem łzy. Wybiegam z gabinetu i wbiegam do łazienki. Wchodzę do jednej z kabin i zaczynam płakać. Łzy zalewają mi twarz. Wszystko stało się na mojej ulicy. Obok mojego domu, a ja spałam. A ja nic nie zrobiłam. Dlaczego się nie podniosłam i nie pobiegłam tam? Dlaczego nie zareagowałam? Gdyby szybciej wezwano pomoc nie byłby w tak krytycznym stanie. Może teraz leżałby w łóżku z zabandażowaną ręką, a ja mogłabym być przy nim.

--------------------------------------------------------------------------------------------------

Przepraszam, że nie dodałam rozdziału tydzień temu, ale uznałam, że był za krótki, więc go przetrzymałam. Zastanawiałam się co napisać, bo przez ten długi czas nie miałam weny. ZERO. Jakoś natchnęło mnie dzisiaj i dopisałam do końca. Mam nadzieję, że się podoba. 

Wasza autorka, Mrs.Darkness     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz